Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tejże chwili powożący Cygan wsunął głowę do budy.
— Cicho mi tam zaraz! — zawołał — niech nikt głosu nie podnosi, bo batem wyćwiczę. I ty mały, cicho mi zaraz, żebym twego krzyku nie słyszał! — dodał po polsku zwracając się do Jerzyka.
— Dobrze, dobrze — zawołała młoda Cyganka, zakrywając sobą chłopca — on już cichutko będzie jechał; nie krzycz tak ojczulku, już my się nie odezwiemy.
I znowu wzięła w objęcia Jerzyka i tuliła go do siebie, prosząc, by nie krzyczał i nie płakał. Strasznie ciężki dzień przebył biedny Jerzyk, nie krzyczał wprawdzie wciąż, ale płakać nie przestał, nie tknął wcale jadła, chociaż Cyganka dawała mu i kurczę pieczone i suszone owoce i białą bułeczkę. Chłopak odpychał wszystko — wołając wciąż matki i zaledwo przełknął parę kropel wody.
W nocy stracił przytomność. Z szeroko otwartemi oczyma, z wypiekami na drobnej twarzyczce leżał bezwładny na kolanach Cyganki, szepcąc wciąż jedno:
— Do mamy, do mamy!
— Ratuj go, Katro — prosiła Cyganka starą czarownicę. — Rób co chcesz, byleś go uratowała.
— Przedewszystkiem ciebie trzeba ratować — syknęła Katra — bo ten jasnowłosy chłopak czar jakiś rzucił na ciebie. Skąd ci to przyszło, Azro?
Zagadnięta wzruszyła ramionami.
— Albo ja wiem — szepnęła — albo ja ci to wypowiedzieć mogę? — Ot, żal mi poprostu tego dziecka, pokochałam je od chwili, jakeś je tu