Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stworzenie póty siadało mu to na czole, to na buzi, to znowu na nosku, aż się obudził i ze zdumieniem podniósł się z ziemi.
Jurek spojrzał dokoła. Nic nie rozumiał, leżał na ziemi w lesie, przy matce. Nikogo nie było tu więcej. A mama spała tak twardo. Skąd się oni tu wzięli oboje?
Nic sobie przypomnieć nie mógł, zaczął więc budzić mamę, targać ją za rękaw, wołać najczulszemi słowy. Nic nie pomagało. Nie otwierała oczu, nie odzywała się wcale. Próżno ją prosił i całował. Przerażony głośno płakać zaczął. Ale i tego płaczu nikt nie słyszał. Mama wciąż spała, a nad nimi tylko drzewa szumiały.
Wstał, obszedł naokoło, spojrzał i naraz przypomniał sobie, że to oni wczoraj jechali z Maciejem i jego żoną. I dzieci tam były, a potem to oni wszyscy siedzieli pod drzewem i Maciejowa im jeść dawała, a później poukładała ich do snu. A gdzież teraz Maciejowa i dzieci i Maciej i koń i wózek? Pewno wszyscy gdzieś śpią wśród drzew. Szukał pilnie, wołał Maciejową, lecz wszystko napróżno. Znalazł tylko butelkę z mlekiem i chleb zostawiony z miłosierdzia. Usiadł więc na ziemi, ułamał kawał chleba, odkorkował butelkę i pociągnął łyk mleka. Pijąc przypomniał, że możeby mamusia zechciała się napić. Wszak przedtem w Kaliszu i na wozie wciąż wołała wody. Poszedł więc do niej z butelką i znowu budził, wołał i prosił, by chociaż oczka otworzyła, wszystko napróżno. Wybuchnął tym razem gwałtownym płaczem i póty płakał, aż znowu zamknęły mu się oczy i spłakany, zmęczony usnął obok matki.