Strona:Maria Pawlikowska-Jasnorzewska - Szkicownik poetycki.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uśmiech obojętny i ospały. Taką właśnie widzę ją zawsze i takiej nienawidzę — w rzadkich chwilach gdy jej nie podziwiam.
— Potworze! Okrutnico! — szepczę w niewiadomą stronę.
Tymczasem mucha, leżąc na grzbiecie, konwulsyjnie wstrząsa nogami. Pomagam jej wstać. Uspokaja się. Wtem, najpogodniej, najuważniej, poczyna czyścić, gładzić swoje przednie kończyny, z gestami hrabiny, naciągającej długie balowe rękawiczki...
Pochłonięta tem zajęciem, staje mi się obca.
Dałaby spokój takim staraniom o siebie, takim kokieterjom właśnie teraz!
I widzę nagle z wielką ulgą w sercu, że nie zawsze wszystko rozumiem, że bardzo dalekie jesteśmy od prawdy, ja i moja litość, od prawdy, która nie jest może tak skończenie tragiczna...