Strona:Maria Konopnicka - Szkice.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przepysznie rzeźbiona pieśń Asnyka nie nadawała się do tego przetopienia w sobie twardej, surowej rudy, którą dzień dzisiejszy dobywa z ciemnych szybów czasu, na jasny posąg jutra. Sferę jej ciszy, jej pogody, mąciły nieraz uderzenia kilofa, tego wielkiego, milionem ramion pracującego kopacza, który się życiem zowie.
Wyrobiła się cała sfera pracy, zajęć, trosk i wysiłków poety, które pieśni tej nie zapładniały sobą, lecz, owszem, targały struny serca poety, owej złotej harfy, którą w piersiach nosił.
Śpiewa on i teraz. Ale pieśń nie jest mu wszechobecną i we wszystkiem uwielbioną kochanką: ona się powiernicą jego staje. Pozwala jej poeta otwierać duszę swoją aż do najtajniejszych skrytości, aż tam, gdzie siedzi pająk myśli, snując przędzę żgieł śmiertelnych dla wszystkich ułud, dla wszystkich nadziei.
Chłód śmierci z tajni owych wieje. Jesienny wicher targa kwiaty pieśni i dech jej zapiera.
Z wiosennego przepychu brylantowych tonów, żaden prawie jej nie został. Czy struny,