Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dźwięcznie wibrującym głosem. Ty co znów? Doigrać się chcesz?
Mały czarniawy więzień wystąpił ku środkowi i odrzekł śmiało:
— A nic, proszę Wielmożnego...
Już po tym jednym ruchu i po tonie mowy poznałam, że to recydywista, stary, szczwany ćwik.
Wielmożny patrzył też na niego z pobłażaniem, jakie tu tylko dawnych i dobrze znanych aresztantów udziałem bywa.
— Jakto nic? Co tam za rewolucyę pod numerem robisz?
— Ja ta nijakiej rewolucyi nie robię, tylko mi poszło o spanie. Spać każdy musi.
Przygasł już w sobie, ale mówił jeszcze ostrym, świszczącym głosem człowieka zmęczonego bójką. Czuł też widać, że słuszność przy nim, bo patrzył bystro, wprost w twarz Wielmożnego. Wielmożny zmarszczył czoło i zwróciwszy się do strażnika, zapytał ostro:
— Zaparty! A co tam znów za nieporządki w spaniu?
Wyprostowany strażnik głębiej jeszcze brzuch wciągnął w siebie, szerokie piersi wystawił, but do buta przystosował, przełknął ślinę i szybko mrugając wytrzeszczonemi oczami, rzekł:
— Nie pokazało się tam żadnego nieporządku, wielmożny panie!
— Nie pokazało! — powtórzył po nim zuchwale Osmólec, przekrzywiając głowę i mrużąc le-