Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chodzeniem po schodach, tylko tu, do kancelaryi każe sprowadzić parę z «ciekawszych» aresztantek, a ty będziesz mógł z niemi pogadać i «wpłynąć na nie».
Spodziewam się, iż masz tyle sprytu, że nie odrzucasz wręcz tej propozycyi.
Już się do odejścia zabierasz, kiedy pan Nadzorca, który na chwilkę był wybiegł, powraca i prosi cię na wszystko, abyś do mieszkania jego wstąpić raczył, abyś nie gardził... Wymawiasz się zrazu, potem idziesz. Na wstępie spotykasz stół nakryty do śniadania. Obok kredensu aresztant z podrosłemi nieco włosami i w cywilnem ubraniu przeciera talerze. Z głębokiego półmiska kurzą się flaki, obok stoi wyborne masło, rzodkiewka, bułeczki, sery, piwo i wino. Napróżno się upierasz, napróżno zapewniasz, żeś niegłodny. Pan Nadzorca sam ci talerz nakłada, a napełniwszy kieliszki, pije twoje zdrowie.
Po śniadaniu prowadzi cię gospodarz do salonu. Tu przedewszystkiem dano ci jest podziwiać stoliczek, zrobiony na imieniny przez więźniów, na stoliczku bukiet z chleba tejże fabryki, nad stoliczkiem laurka w ramkach, za szkłem, a na niej powinszowanie od aresztantek, zaczynające się słowami: «Jako to słońce, co świeci na niebie...» Na drugiej ścianie druga laurka, przeszłoroczna, nad fortepianem trzecia. Wielmożny ma całą galeryę tych interesujących pamiątek. Oglądasz ich pięć, sześć, dziesięć, ale nie możesz obejrzeć wszystkich.
Żegnasz się wreszcie, gospodarz ściska twoje rę-