Przejdź do zawartości

Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ruszył się iść, nie puszczając jej szyi.
Teraz dopiero zauważyła, że Antek kuleje nieco. Nie rzekła przecież nic. Oczy jej to widziały, ale nie doniosły aż do duszy, na której leżała wielka ćma, wielka czarność jakaś!... Aż widząc, że Antek ku drodze się obraca, ocknęła nagle.
— Przez groblę pójdźma, Jantochna, nie przez wieś!... Bliżej będzie...
On się śmiał.
— Oj ty, ty!... Abo ty wiesz, co to blizko, abo co daleko!.. Mnie się pytaj o to, mnie! Toć ja na takim okraju świata był, że to za morzem jeszcze... Tom już ani pisać dużo nie pisał, bo gdzież-by to papier mógł, kiedy ja ledwo doszedł!
— Oj uglądała ja twego pisania, uglądała, jak ta kania dżdżu ugląda!.. Oj czemu ty, czemu, choć tyle nie napisał, żeś żywy...
— Napisałem! Dalibógże napisałem! «Zakazane» pismo napisałem! Jakże? To mi je tera dopiero w Artelu oddali, że nie mogą trafić! To chodziło więcej niż cztery miesiące po świecie. Powiadają w Artelu: Źle pisane! Jakże źle pisane?... — mówię. — Toć wyraźnie stoi: Do Krysty Żułnierki. Powiadają: Mało! Jakże mało niema być na tyle drogi? A toćżem przecie zakulał do ciebie idący!
— O Jezu! Jezu!.. I bardzo cię boli?
— Eee... tak, niebardzo! Nie tak bardzo! W drodze to mnie tęgo bolało! Ale tera niebardzo! Tera bym i do Kościelnicy zaszedł!