Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ło, szyję. Krysta uczuła wstyd sama przed sobą, W tej szerokiej pustce polnej uczuła wstyd palący dziewiczy i spuściła oczy.
Szła tak czas jakiś w wielkiej, z dna serca dobytej łunie, która na niej ugasała zwolna. Gwar głosów zbliżał się wprost; był coraz już bliższy, coraz wyraźniejszy.
Obejrzała się Krysta w bok i z drogi zeszła.
.... Przez ogrody pójdzie, nie przez wieś... Ku Mostom pójdzie... Drogą się krzyżem przetnie... Pójdzie daleko, aże Antka spotka... Choćby do samych Mostów przyszło iść, pójdzie! Zdaleka go uwidzi, zdaleka... On ją też zaraz uwidzi... Zdaleka ją pozna... Sokołem do niej poleci... Wichrem do niej poleci... A ona do niego... do niego...
— Niech co chce będzie! Niech się co chce dzieje! Niechże on choć jedną godzinę dobrą ma! Niechże on choć raz, choć raziczek dobrem sercem przytuli ją do siebie! Niechże on choć przez tyla, co ten jeden pacierz, rad i szczęśliw będzie, że się do dom wrócił!...
Mówiła teraz głosem słodkim, stłumionym, przejętym. Gwałt uczuć w niej opadł, ucichł; ogromna, smętna rzewność zalewała jej serce, jej duszę.
.... Niechże on, chudziak, choć ździebło radości, ma!... Niechże mu się powróci wierność i kochanie!... Niechże mu jeszcze ten świat zapachnie kwiatem!...
Mówiła i myślała o wracającym, jak się mówi i myśli o umierającym, który już jutro słońca