Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Człowiek już blizko był, kiedy zobaczyła jego twarz dziobatą, śmiejącą się, i zapadłe oczy. Krysta nie była pewna.
— Zna, albo i nie zna!... Chyba, że taki zna!...
— Walek! — krzyknęła wreszcie, klasnąwszy w ręce. — Toć Walek! A ty się tu skąd wziął?
A już i on stał i, patrząc na nią, śmiał się i wołał:
Krysta!,.. Dalibógże Krysta! A ja myślał, co Marcychna Pawłowej! Ha... ha... ha!...
A wtem go schwycił gwałtowny, nieuhamowany kaszel. Zaniósł się chłopak raz i drugi głęboko, ode dna piersi gdzieś, aż posiniał w twarzy, we dwoje się ku ziemi zgiął, za piersi chwycił, i kaszlał, kaszlał, kaszlał...
Parę razy podnosił głowę, chciał mówić, oczyma i twarzą znaki dawał, ale go ten rozdzierający kaszel nie puszczał do słowa.
Po długiej dopiero chwili uspakajać się zaczął zwolna, jęcząc i śmiejąc się naprzemian, a zdjąwszy kaszkiet żołnierski, ocierał pot z krótko postrzyżonych, czarnych włosów i zapadłych skroni.
— A to ci chrypota! — mówił zmienionym, urywanym głosem. — A to mnie umordowała! A żeby ją...
Stał chwiejący się, zmęczony, spotniały, z trzęsącą się na cienkiej szyi głową.
— U — ha! — Trza mi też było na prom iść!.. A tom się zbrodził po tych bajorach, jak kaczor... O kęs, żem duszy nie zatopił... U — ha!..