Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po kątach i odmawiając poranne pacierze, kiedy nagle przypomniała coś sobie i na środku izby stanęła.
— A jakże będzie z jarmarkiem, Krysta?... A toć ja się z kumotrami namówiła razem na jarmark do Brzeźnicy iść! A toć my byśki poprzedać mieli? Paweł też brony kupać miał... To jakże teraz będzie?...
— A idźcie, macie iść!...
— A jakże z dzieciakiem będzie, kiej do Kościelnicy chcesz?... Toć się tu zawrzeszczy, przegłodnieje na nic!
— A niech się tam robi co chce!
Stara się zamyśliła.
— Głuchej-by chyba zawołać? Niech se kartofli uwarzy, poje, a dzieciaka popilnuje i mlekiem popoi... Jakże?...
— A niech go ta popoi...
— Bo to na jarmark krótka droga, ale z jarmarku długa... Człowiek się spotka z tym owym, tu stanie, tam pogada, to się i noc przybliży... Długoż ty tam będziesz siedzieć w tej Kościelnicy?
— Bo ja wiem? Sztuk drogi jest... Dobrej siły nie mam do cna w sobie... Tylko we mnie te żyłki dygocą...
— Hm!... Hm!... — pomrukiwała stara. — Bo to to widzisz, córko, jakby co, tobyś i jutro mogła...
— Nie, matko, nie! Pójdę... Zaduszki dziś... Niech tam, pójdę!...
Zawiązała pieniądze w szmatkę, schowała je w zanadrze i schyliła się do matczynej ręki.
— Ostańcie z Bogiem...