Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ki, kiedy się drzwi na rozcież otwarły, a do izby wszedł rosły parobek, schylając się w uszaku.
Głowę miał dużą, kędzierzawą, czarną, twarz pochmurowatą, pochyłe ramiona i krótki spencer na grzbiecie.
Wszedł szeroko, głośno, jakby tu gospodarzem był, siekierę u drzwi postawił, wody się z wiaderka napił, i do Karbowiaczki się zwrócił:
— Gospodyni! Jechać to na ten wiatrak po mąkę, czy nie jechać?..
— Jedź, Pawełek, jedź! — odrzekła skwapliwie stara. — A to ci tymczasem klusek kartoflanych do mleka zwarzę!
— Co mi ta kluski!..
Na środku izby stał, czapkę z czupryny zesunął i w głowę się drapał, poglądając z podełba ku łóżku.
— Krysta śpi? — zapytał wreszcie. — Nie spała, ale od chwili, jak wszedł, odwróciła głowę do ściany i przymknęła oczy.
Matka pośpieszyła odpowiedzieć za nią:
— Nie śpi, nie! Coby miała spać? Bo to nocy nie będzie do spania?
— Krysta!.. — przemówił parobek grubym głosem, zbliżając się do łóżka.
Krysta nie otwierała oczu.
Parobek rozśmiał się z przymusem, przykro.
— Oho! — rzekł. — Odezwie się wam ona! Prędzej się ta ściana odezwie, niż ona, jak się zatnie!