Przejdź do zawartości

Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nijak, z wolą czy przez woli... Nie chcę ja Pawła, matko, nie, choćby on mi też miód robił, nie chcę!.. Wiedział, poganin, że ja za Antkiem opłakuję, a nie przepuścił!.. Oj, ogłupił mnie on, docna ogłupił... Oj, podszedł on mnie, jak tę rybę na tej płytkiej wodzie!.. Jak tego ptaka na gnieździe!.. A żeby on, poganin...
Stara poruszyła się szybko.
— A cóż go tam będziesz kląć, córko! Nie daj Boże w złą godzinę! Jużci cię nie musił, jużci, żeś na niego i ty mile poglądała...
— Oj poglądanie, poglądanie!.. Oj żeby się ono przepadło! Lepiej mi było poglądać na tę osikę, co z niej deski na trumnę rzną, niżeli na niego! Oj roztrząsnęła ja sobie to teraz, jak ten paździerz lniany!.. Już on mi ze wszystkiem obrzydł, poganin! Żeby nie on...
Stara poruszyła się niespokojnie.
— Co ta spominać, córko! Co ta spominać! Zjednaliście się, i już! Teraz tego tylko patrzeć, żeby dobrze było!
Westchnęła Krysta, trzęsąc głową.
— Oj nie będzie tu dobrze, matko, nie będzie, ino źle będzie! Źle się naczęło i źle skończy!
Stara Karbowiaczka, przy swojej energicznej naturze dość miała biadania tego.
— Laboga! — zawołała, zrywając się z pościeli. — Ja tu gadam, a tu na kominie do cna ugasło.
Dmuchała jeszcze, przystawiwszy do ognia garn-