Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciec lada dzień wróci, że już nawet do niego pisałem, więc czyby mi tymczasem nie oddał zegarka?
Tam wszakże zastałam ścisk i gwar, który mnie ogłuszył. Nie było dla mnie miejsca ani w sieni, ani pode drzwiami, ani też na schodkach. Szturchano mnie, popychano, łajano, że lezę pod nogi. Wtedy zapytałem najbliżej stojącego pana, dlaczego tu dziś tak dużo ludzi i czemu tak krzyczą? Pan spojrzał na mnie z wysoka i nie odpowiedział.
Mnie wszakże ogarnął nagły i niewytłówaczony strach. W jednej chwili postanowiłem bądź co bądź dostać się do wnętrza.
Jakoż nurkując pomiędzy ściskiem chałatów, surdutów i spódnic, dotarłem do wolniejszego miejsca, tam, gdzie balaski przegradzały salę. Tu podniosłem głowę. Olśnąłem...
Wysoko nademną, w dwóch palcach na cienkim łańcuszku trzymany, unosił się