Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

coś szeptać, coś mówić, coś śpiewać. Szept był zrazu niewyraźny, niewypowiedzialny. Istniał w nieuchwytności subtelnego szmeru, w czarodziejskiem rozedrganiu jakichś nieskończenie dalekich i nieskończenie blizkich punktów, z których jeden był w sercu zegarka, a zaś drugi w mojem. Był bosko niepojęty, niezrozumiały, olśniewający, i cudownie pozbawiony wszelkiego znaczenia. Obłok woni, pył czarokwitu, mżenie tęcz, przyciąganie nieprzemożone bólu i rozkoszy.
Acz nadzwyczajnie pośpieszny i cichy, miał w sobie szept ten precyzyę i czystość struny, trącanej od wieczności do wieczności niewidzialną mocą; a tak był kojący i słodki, iż cała gorycz, całe cierpkie natężenie duszy zwolniało we mnie, a serce moje zaczęło mu odszeptywać z najrzewniejszem, najbardziej ufnem oddaniem.
A wtedy szept ów, który był mniej niż mową, a więcej niż głosem, przerzucił się