Przejdź do zawartości

Strona:Maria Konopnicka - Na drodze.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to i ja miałem myśl, żeby się od pieca położyć; ale mi się już z Felkiem zaczynać nie chciało, więc go tylko palnąłem w ucho i położyłem się od ściany, a Piotrusia tośmy między siebie wzięli. Zrazu zdawało mi się, że mi głowa gdzieś z karku ucieka, bom do poduszki nawykł, ale potem podłożyłem sobie łokieć i dobrze.
— Czemże ja was, robaki, odzieję? — rzekł ojciec, patrząc, jakeśmy się jeden do drugiego tulili.
Obejrzał się po izbie, zdjął z kołka swój płaszcz granatowy, i rzucił go na nas.
Wrzasnęliśmy z uciechy i natychmiast powsadzaliśmy ręce w rękawy. Piotruś tylko piszczał, nie mogąc do nich trafić, aleśmy go z głową peleryną nakryli, więc ucichł. Ojciec nim się położył, raz jeszcze podszedł do nas.
— No i cóż? Ciepło wam, bąki? — zapytał.
— Mnie tam ciepło — odpowiedziałem z głębi płaszcza.
— A mnie jak! — krzyknął Felek. — O, proszę ojca, jak mi to gorąco.
I wystawił swoje długie, chude nogi, żeby okazać, jako o przykrycie nie dba.