Strona:Maria Konopnicka - Miłosierdzie gminy.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

coś z artystycznych instynktów[1] swoich, coś z własnej duszy... Zdejmowanie jej nie było zresztą rzeczą konieczną, nikt chustki nie podejrzywał, nikt nie pytał o nią. Rozdraźnienie woźnego jest tak wielkie, iż, zmiąwszy ten niebieski bawełniany szmatek w obu rękach, ciska go ze wstrętem pod wieszadło, u drzwi stojące. Nie może w tej chwili dać dobitniejszego wyrazu oburzeniu swemu i swej wielkiej wzgardzie.
Ale Kuntz Wunderli stoi tymczasem przed publicznością zawstydzony, zgnębiony, odarty z uroku. Teraz dopiero można się przypatrzeć jego kolanom, tak ku przodowi wygiętym, że cała postać przysiadać się zdaje, teraz można widzieć jego wykręcone, ciężkie stopy i jasnokościste łokcie. Najzabawniejsze wszakże wrażenie robi szyja starego. Jest ona tak cienka, że zdaje się, biczem przetrzasnąćby ją można. Wogóle czyni ona starego podobnym do oskubanego ptaka; a to tem bardziej, że nie podparta sztywnym fontaziem głowa wydaje się, przy tej cienkiej, zwiędłej szyi, niepomiernie wielka i ciężka. Opada to na jedną, to na drugą, głęboko zaklęsłą jamę obojczyka.
Wesołość teraz wybucha na sali, jedni śmieją się dobrodusznie, drudzy złośliwie, poglądając przytem na Tödi-Mayera. Najlitościwsi kiwają głowami i uśmiechają się zlekka.

Ecce homo![2] — odzywa się kotlarz Kiss-

  1. Instynkt — poczucie bezwiedne.
  2. Oto człowiek (łac.).