Strona:Maria Konopnicka - Miłosierdzie gminy.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To kandydat?... Na miłosierdzie Boskie, cóż to za kandydat? Któż to weźmie do siebie takiego trupa? Co za pomoc z tego komu? Co za wyręka? No, no! Ciekawa rzecz, co też gmina dać myśli za wzięcie tego próchna! A toć to skóra i kości! Nic więcej!
Niezadowolenie się wzmaga. Są tacy, którzy odrazu sięgają po czapki i od balasków odchodzą.
Ale pan radca na szmery te nie zważa i, zaledwie Kuntz Wunderli ukazał się we drzwiach, tak mowę swą kończy:
— Tak jest, moi panowie! Piękne nasze ustawy wygnały z ziemi naszej żebraninę, a wprowadziły do niej miłosierdzie. Niema już opuszczonych! Niema już nędzarzy! Gmina jest ich matką, gmina jest ich żywicielką. Oto jest starzec niezdolny do pracy. Kto z panów chce go wziąć do siebie? Niejedną posługę mieć można jeszcze z niego. Gmina nie wymaga, by jej członkowie czynili to darmo. Gmina gotowa jest, podług ustaw swoich, przyczynić się do utrzymania starca. Kandydacie, przybliż się! Panowie, przypatrzcie się kandydatowi!
Skłonił głowę i, dobywszy fular[1], otarł nim czoło. Łatwo się pocił, a w sali stawało się gorąco.

Tymczasem Kuntz Wunderli, popchnięty nieco z tyłu przez woźnego, wydobywa się szczęśliwie ze drzwi i przy progu staje. Pełne światło z otwartego na obszerną łąkę okna pada teraz na jego zgarbioną i znędzniałą postać. Stoi tak

  1. Materya jedwabna, tutaj: chustka jedwabna.