Przejdź do zawartości

Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nieco od dołu, wydymające swoją gładką i białą elipsę i znów ściągające ją sklepiście w czubate ognisko ku górze.
Co tam za żółtko miało być w tem jaju, zgadywano różnie. Aż ukazały się małe, w trzech liniach ponad sobą idące, dające światło otworki, a u dołu półowalne wejście. Jednocześnie błysnęła przed niem wielka, z jaskrawym napisem deska:

„Uovo di Colombo”
Gran Ristorante
Bierveria.

Zagadka była rozwiązaną, lecz właśnie od tej chwili stała się najbardziej zajmującą. Setki oczu śledziły ją z różnych punktów miasta, równie jak z parkanów grodzących plac wystawy, na którym wrzało, jak w kotle. Co było powodem takiego pośpiechu?
Warunek. Mały warunek, jaki przy ofierze swojej na rzecz wystawy położyło municypium: jeżeli zostanie otwarta w dniu dziesiątym lipca.
Otwarta!... Dzięki Bogu, że nie: wykończona!
— Musimy otworzyć budę dziesiątego — mówił mi jeden z panów komitetowych — choćby nam ją jedenastego znów zamknąć przyszło.
No, i otwarli, i nie potrzebowali zamykać.
Zrazu o tem otwarciu mówiło się tu bardzo głośno, z wielkiem wydymaniem mięsistych ligu-