Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A widziałeś go też? — spytałem podstępnie.
— Cobym go ta widzieć miał. Pomarł dawno.
— Jakto? Siedziałeś dziś przy stole wprost niego.
— Co pan mówią? Ten maluśki, starzeńki, w tym szarym kubraku? Taki kaznodzieja, w takim kubraku?...
Nie mógł się opamiętać, poruszony był do głębi, do dna duszy prostej... Naraz się rozśmiał.
— A ino! — rzekł wesoło. Nie tędy do pola! Panisko sobie wyprowadza śmiech z chłopa a chłop nie taki głupi! — To jakże? To taki, co praprawnuka miał, i historyę o nim spisał, będzie panu jeszcze podczas żył?... A toćby on ze dwieście roków musiał mieć, żeby do tego dnia po światu chodził...
Nie dał sobie wyperswadować. Dla niego wszystko co napisane, musiało być też przeżyte, na własne uszy słyszane, na własne oczy widziane. Tak tylko pojmował historyczną prawdę i dokument życia.
— A ino! — dołożył wreszcie. Już mnie panisko nie zmani, ani z tej strony, ani z tej strony. To też choć i ksiądz na wsi, a ornaty po sobie rozpuszcza i w kolorach se różnych chodzi, a takiby w kubraku zaś miał?... A ino!...
Roześmiał się i pokiwał głową, jak człowiek, co się dobrze na żartach rozumie.