Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łowała być jaknajbliżej swego; straż nie broniła im tej ostatniej pociechy.
Z punktu zbornego do dworca kolei droga dość daleka; nikt przecież nie przemówił i słowa przez cały czas jej trwania, ci nawet, co sobie mieli najwięcej do powiedzenia.
Wróble tylko świergotały wesoło, iż dzień był pogodny.
Stanęliśmy nareszcie u celu.
Natychmiast zaczęto umieszczać więźniów w zakratowanych wagonach, osobno mężczyzn, osobno kobiety, a kiedy otworzono drzwi na peron, u krat tych gęsto błysnęły pogolone głowy i wyciągnięte ręce. Ktoś zakupił kosz chleba, oficer pozwolił go rozdać. Czas upływał, kobiety, jedne stały tuż przy wagonach, inne posiadały pod murem i patrzyły na odjeżdżających, tak jak się na umarłych patrzy.

Nareszcie dano sygnał, rozległ się ostry świst lokomotowy, a długi szereg zakratowanych wozów zaczął się poruszać, zwolna zrazu, potem coraz szybciej, aż zniknął w końcu, unosząc skazańców w daleką, dla wielu niepowrotną drogę.