Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przytem oblizywał. Niemała też jest radość we wsi, kiedy jaskółki z za morza wracają. Jakby ci oną wiosnę na skrzydełkach niosły, tak, że zaraz ciepło uderza, trawy się puszczają i gaj zielenieje, a na łąkach, na polach wynika kwiecie drobne, ślicznie woniące; a chociaż nieraz jeszcze i zimny ranek przyjdzie, już słońce przecież wyżej, a wyżej idzie, już ziemię ogrzewa, już w niej życie budzi.
Za jaskółką też, jak za wodzem, za hetmanem, lecą inne ptaki. Ba! i te największe czekają, aż im jaskółka hasło da, że już czas w drogę. Zaraz i bocian wyciąga długie swoje nogi i mocne skrzydła do lotu, i klaszcze dziobem i krąży nad gniazdem, które przed chłodem jesiennym porzucił. A tu dzieci z całej wsi biegną, i machają czapkami i biją w rączęta i krzyczą: bociek! bociek!...
A tuż o świcie, albo i o zachodzie słońca znów szum w powietrzu słychać... To gęsi dzikie lecą. Najpierw leci gąsior i gęga, a za nim stado po dwie, po trzy gąski; aż jak chmura na żerowisko zapa-