Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyny wychyliła się wąska twarz o kobuzim nosie, a za nią postać chuderlawa, uzbrojona w kij sękaty.
— Ty chamie! — krzyknął — ja czy dam jabki!
I wyciągnąwszy dłoń, uchwycił za kark, jak sądził, jakiegoś chłopa w kożuchu. Ale w tejże chwili ozwały się dwa ryki; jeden gruby, niski, niedźwiedzi, drugi cienki, piskliwy, w którym „aj waj mir“ zadźwięczało doniośle. Jednocześnie żyd rzucił się na lewo, niedźwiedź na prawo i zmykali wzajemnie przed sobą, co sił było w nogach.
Trójka, stojąca w alejce, zanosiła się od śmiechu.
— A co, nie warto było tu przyjść? — pytała Lili triumfująco.
— Dobre to było, — potwierdził Jurek — ale na nazwę komedji nie zasługuje, to tylko obrazek z kinematografu.
— Ale pyszny!
— Uśmiałam się, aż mnie boki bolą — mówiła Krysia. — Jak to ty przewidziałaś, gdzie się Nik skieruje, spuszczony z łańcucha.
— Ba, znam obyczaje mego pupila.
— Trudno zaprzeczyć, że jest weselej, odkąd ta Mała Niedźwiedzica ukazała się na naszym horyzoncie — mówił Jerzy.
— Pewnie, że wniosłam urozmaicenie, dotąd wasz Zodjak stał ciągle w znaku Panny i Raka.
— Pierwsze to dla Krysi, ale czemu ja mam być pod znakiem Raka?