Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bez kwestji!
— Potem wypchano go i stał zawsze w przedpokoju, mając lampę elektryczną w jednej łapie, a tackę na bilety w drugiej. Ludzie podziwiali jego kolosalny wzrost.
— I takiego olbrzyma zabrałaś z sobą?
— Tak, papa pozwolił mi zabrać, bo od dzieciństwa lubiłam się z nim bawić… Zabranie go stawiałam jako warunek mojej zgody na wyjazd tutaj… O, właśnie niosą skrzynię z moim portjerem!
— Rzeczywiście, że kolosalna!… Tak, tego się do powozu nie zabierze! Nie pozostaje więc nam nic innego, jak samym odjechać, a po rzeczy przysłać jutro wóz w cztery konie.
— Ależ ja się nie obejdę bez mego bagażu!
— Zabierz zatem to, co najpotrzebniejsze.
— Niemożliwy wybór, w każdych z moich sunduków [1]) mam coś niezbędnego.
Czy i w skrzyni z Mikołajem?
— Nie, ten bezwzględnie może pozostać. Bez biurka też obejdę się do jutra.
— A reszta?

— Żółty kufer muszę zabrać, bo mam w nim bieliznę, a już cztery dni nie zmieniłam jej. W czarnym mam suknie, więc też konieczny. W tej większej walizie mam obuwie, przynajmniej to, które zabrałam, szesnaście par tylko, a przecież w tych półbucikach zostać nie mogę, bo są

  1. kufrów.