Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, nie, ciociu, o tem niema co mówić, idziemy kupić kapelusz!
— Ależ to nie ma sensu, żebyś ty mi kapelusz kupował… Zresztą od dwunastej do drugiej wszystkie sklepy zamknięte.
— To co innego!… Z tym argumentem trzeba się liczyć!… Ale wpadłem na myśl!… Nieboszczka babunia pozostawiła mnóstwo ubrań i kapeluszy. Helena, która wczoraj odjechała po otrzymaniu odpowiedniej gratyfikacji, zakomunikowała mi, że wszystko jest ułożone i zapakowane pod numerem 15… Jest tu telefon?
— Jest u właścicielki.
— Możebyś, Tadziu, pofatygował się tam i zatelefonował w mojem imieniu do zarządu hotelu, aby mi tu wszystkie te fatałaszki odwieziono.
— Jakto, Heniu, tybyś chciał?…
— Żeby ciocia była łaskawa przejrzeć to wszystko, zatrzymać to, co się może przydać cioci… albo twojej matce… — zwrócił się do Tadeusza.
— Moja matka wróciła do bronowickiego stroju, odkąd zacząłem dość zarabiać, aby móc jej sprawić aksamitny kaftanik w kwiateczki i krakowską chustkę.
— Bielizna i tak przydać się może… Zresztą to ciocia najlepiej osądzi!… Bądź co bądź zatelefonuj, Tadziu, aby to wszystko natychmiast tu przywieźli.