Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Radczyni wstrząsnęła głową.
— Nie chcę lekarstw… Gdzie Henio?
— Pan Henryk zaraz przyjedzie… Już trzy telegramy poszły po niego — odrzekła pokojowa.
— Już trzy telegramy, a on nie przyjechał?
— Jest w Ostendzie, droga daleka… przyjedzie lada godzina, niech pani będzie spokojna.
— Ale ja słyszę jakiegoś mężczyznę w pokoju.
Helena zmieszała się, niepewna, czy ma anonsować obcego.
— To felczer przyszedł zastrzyknąć kamforę.
— Niech się zbliży do mnie.
Helena nachyliła się nad Tadeuszem, który usunął się był na niski fotel przy drzwiach.
— Niech pan podejdzie do niej, tak jakby był felczerem, ja tymczasem skoczę po właściwego… Richtera… jest na drugiem piętrze przy tym jenerale, któremu się rany odnowiły.
Wybiegła.
Cicho po miękkim dywanie zbliżył się Tadzio do łóżka i stanął przy niem; radczyni miała otwarte usta a przymknięte oczy, tak że widać było w połowie blade, nieruchome źrenice. Wyglądała tak strasznie, że młodzieniec, nie mogąc opanować wzruszenia, oddalił się o parę kroków ku oknu, ale ona w tej chwili otwarła oczy, a widząc na tle białych firanek wysmukłą postać młodego mężczyzny, wykrzyknęła głosem, nabrzmiałym radością:
— Henio!