Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech pani wraca do niej — rzekł Tadeusz. Tu jest tylu księży Polaków, że z pewnością niebawem sprowadzę którego.
— O, dzięki serdeczne! Mieszkamy w hotelu Hungarja nr. 14 i 15.
Odbiegła, Tadeusz zaś wszedł do przyległego pensjonatu, o którym wiedział, że jest własnością Polki. Jakoż szwajcar wskazał mu mieszkanie jakiegoś księdza ze Lwowa.
W kwadrans potem kapłan z Wiatykiem wchodził w towarzystwie Tadzia do pokoju chorej.
Śmiertelnie blada, o obrzękłej, prawie przezroczystej twarzy, zwracała bardziej niż zwykle przerażone oczy na wchodzących.
— Henio! — zawołała.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus — odezwał się ksiądz. — Wchodzi tu ważniejszy gość — sam Chrystus Pan przychodzi na pomoc duszy twojej.
Dał znak obecnym, aby się oddalili, a po kilku minutach wezwał ich znowu dla asysty przy Sakramencie.
Tadeusz i Helena uklękli blisko proga, przysłonięci wysokiem wezgłowiem łóżka. Chora odpowiadała przytomnie, choć bardzo słabym głosem i zdawała się wsłuchiwać w szmer modlitwy, płynący z za jej głowy. Po oddaleniu się księdza Helena podeszła do łóżka.
— Niech pani przyjmie lekarstwo i popije ciepłem mlekiem, to panią wzmocni.