Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, to ona — szepnął Tadzio — teraz ją poznaję.
— Jakżeż zmieniona!
— Powinieneś się był ukłonić.
— Zdaje się, że ona wcale nas nie poznała…
— Nawet z pewnością.
— Ona już chyba nie poznaje nikogo.
Nazajutrz upewnili się co do tego. Spotkawszy bowiem wózek na promenadzie, ukłonili się oboje z szacunkiem, ale radczyni nie reagowała na ten ukłon, znowu tak jak wczoraj popatrzała na nich tępym, wystraszonym wzrokiem, który, niezmieniony w wyrazie, przeniósł się na śliczną panienkę, przechodzącą obok, a potem na robotnika, niosącego pakę.
— Pójdę za nią! — rzekł Tadzio — dowiem się, gdzie mieszka, może jest z nią Henio.
— Ciągle wracasz do tego samego, a przecież jest prosty sposób przekonania się o tem: przejrzyj listę gości.
— Ma ciocia rację.
W kwadrans potem zagłębiał się w drukowane ćwiartki, pokryte nazwiskami i adresami.
— Celina Narzymska, wdowa po radcy stanu z Gawlina z pokojową i służącym« — przeczytał.
— Więc już wdowa i tylko ze służbą.
— Ale może Henio przyjechał wcześniej albo później…
Przejrzano skrupulatnie listę po kilka razy, bez skutku.