Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tadzio z kolan matki przesiadł się na kolana panny Anieli, co zaraz wywołało krytykę Stefy.
— Taki stary chłop ciągle na kolanach! zejdźże, nie męcz cioci.
— Jak u ciebie siedzi na kolanach, to dobrze, a jak przyjdzie ze mną trochę się popieścić, to go zaraz ganisz!
— Czemu Tiutiołka tak paskudnie powiedziała? To mi Tiutiołka życzy, żeby mnie radcostwo wzięli?
— Przecież byłoby ci tam lepiej, mialbyś dostatek, przyjemności, Henia!
— To jednoby mi się uśmiechało, bo tak zresztą lepiej mi tu, niż w pałacu ze starą indyczką.
— Nie mów tak, Tadziu, to brzydko. Ty od pani radczyni dużo dobrego doznałeś, przecież do pięciu lat jednego ubranka, jednej koszulki ci nie kupiłam!
— A potem dużo mi mamusia kupowała?
— Potem ubierał cię pan dyrektor w nowe. Panie, świeć nad jego duszą.
— A teraz?
— Teraz dodzierasz tego, co on sprawiał.
— A potem, jak podrę?
Stefa westchnęła.
— Będzie źle, teraz bielizna taka droga.
— Znajdzie się na to.
— A tak! pani mówi: znajdzie się pewno. Ja wiem, czemu wszystkie nocne koszule pani poszły na dno szafy i hafciki od nich się odpruły.