Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szeć, co Tadzio mówi… a i zimno!… w głowie mi strzyka!…
Zamknęła okno, natomiast otworzyła drzwi od korytarza, na którym niebawem rozległy się szybkie kroki dwóch osób. Tadzio wszedłszy, zrzucił z siebie palto i czapkę i bez ceremonji wpakował się na kolana matki, opowiadając z wszystkiemi szczegółami przebieg pożaru w pałacyku radców.
— A gdzież teraz Henio?
— No, przecie zatelefonowano do państwa o nieszczęściu, nie wiem od kogo dowiedzieli się, że Henio jest w aptece, przybiegli tam oboje. Pani radczyni narobiła lamentu jak żydówka na kirkucie, krzyczała, płakała.... Ale wie mamusia, radczyni płacze na czarno!
— Co to znaczy?
— Jak Heńka kocham, spływała jej czarna łza po policzku, a dolne powieki były zupełnie na czarno zapłakane.
— Ach, ty łobuzie!
— Jużby też ta stara mogła przestać się malować!
— Nie chce pogodzić się z tem, że ś. p. uroda poszła już na psy!
— Radca sam mi mówił kiedyś, że mu wstyd za żonę.
— Czy oni wiedzą, żeś ty Heńka uratował?
— Kiedy ja go nie uratowałem.
— No, przecie ty wyniosłeś go z ognia.