Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swego gagatka. Zresztą najstosowniej będzie, gdy go odda do rzemiosła, to ją nic kosztować nie będzie!
— Tadzik bardzo pragnie się uczyć… Tadzik jest zdolny, tatuś chciał, żeby Tadzio odebrał takie same wykształcenie jak i ja — mówił Henio ze łzami w głosie.
— Gdyby tatuś tego pragnął, byłby go ubezpieczył!
— Przecież tatuś zmarł niespodziewanie…
— W takich czasach jak obecnie każdy musi się spodziewać śmierci. Ja jestem kobietą, nie narażoną tak na niebezpieczeństwa, a od wybuchu rewolucji zrobiłam testament, pamiętając o wszystkich, którzy byli dla mnie wiernymi sługami, ale właśnie dlatego szaloną byłabym, otaczając opieką kobietę i chłopaka, którzy od pięciu lat zatruwają mi życie, a twoją duszę zaprawiają niewdzięcznością!
Ambitny z natury Henio, widząc, że żądania nie pomogą, zwalczył swą miłość własną i uderzył w prośby i błagania. Nic nie pomogło; pani radczyni była nieugięta, przeciwnie, z widocznem upodobaniem snuła ponure horoskopy co do przyszłości Tadzia.
— Niech zazna biedy, będzie miał naukę, niech się wyzbędzie pańskich narowów, będzie jego matuchna wiedziała, jak była rozsądną, godząc się na chowanie chłopca jak bogatego panicza, gdy miała dla niego tylko płótno w kieszeni!