Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

palone rączki chłopczyka, przemawia do niego wszystkiemi czułemi określeniami, jakich się nasłuchała w domu radców w stosunku do Henia, aż malec patrzy na nią zdziwiony, rozszerzonemi przez gorączkę źrenicami. A potem budzi się w niej pragnienie poprawienia warunków, w jakich choruje Tadzio. Bierze koszyk, garnuszki, biegnie do restauracji po rosół, do sklepu po jajka, bułki, mleko.
Henio tymczasem pozostaje przy chorym. Usiłuje zainteresować go balonem, który pomknął z rąk chłopca, przylgnął do sufitu i kołysze się melancholijnie. Potem opowiada mu, że będzie go codzień odwiedzał i przynosił mu dużo, dużo dobrych rzeczy. Dalej recytuje mu bajkę o Pawle i Gawle i o Jasiu Burczymusze i opowiada, jak się babcia gniewała na Olesię za to, że jej upaliła promień włosów na głowie, »tych prawdziwych, własnych« dodaje.
Stefa, wykosztowawszy się i zmęczywszy pośpiesznem bieganiem za sprawunkami, wraca uspokojona i wzmożona nadzieją, że przecie Bóg nie zrobi jej tej krzywdy, aby Tadzio miał umrzeć. Ale za powrotem do domu znowu ogarnia ją niezmożony niepokój. Czuje, że nie zdoła spędzić nocy zdala od dziecka, a że Henio sypia bez przebudzenia się całą noc w swoim pokoju, między sypialnią babki a jej pokoikiem, postanawia wymknąć się na noc na Solec. Wtajemnicza w to stróża, poczciwego człowieka i zabrawszy butelkę