Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tadzio patrzy, bardziej zdziwiony niż zasmucony tem, co słyszy.
— Ty nie cies bawić się ze mną? — pyta Henia.
A Henio trzyma się sukni niani, buzię ma ściągniętą w podkówkę i bródka drży mu lekko; nie odpowiada nic, nie podnosi oczu, wstyd mu, że nie może zaprotestować, że nie może zawołać:
— Chodź do mnie, Tadziu, chodź do mnie!
I dopiero, gdy Tadzio, na powtórny rozkaz mamy odchodzi zasmucony, Henio chowa twarz w suknie niani i płacze cichutko… długo.
Smutek Tadzia zaś minął dziwnie szybko.
Zaraz po odwróceniu się od furtki spostrzegł, że kilka tramwajów stoi, jeden za drugim, a pierwszy, co był z szyn zeskoczył, dźwigają ludzie i usiłują wepchnąć zpowrotem na tory. Tadzio założył ręce wtył, nóżki rozstawił szeroko i otwiera buzię przy każdym większym wysiłku robotników. Jakiś pan, stojący na platformie tramwaju, zwrócił na niego uwagę ze śmiechem.
— Hej, chłoptaś, chcesz się przejechać tramwajem?
Zepsiuty! — odpowiada rezolutnie.
— A jak go naprawią?
Kiwnął główką i dalej obserwuje pilnie.
— Proszę państwa siadać, — woła konduktor — jedziemy.
Tadzik pytająco patrzy na pana z platformy.
— No, chcesz jechać, to siadaj!