Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A potem zsunął okulary na czoło, zmrużył lekko jedno oko i dodał nieśmiało:
— Czy nie za dużo różu?
— Ah, daj mi pokój! — żachnęła się pani domu i niespokojnie obejrzała się, czy kto nie stoi za nią.
— Czesławostwo nie przyszli jeszcze? — zapytała.
— Nie, duszyczko… No, mają jeszcze czas; dopiero siódma.
— Co dziś w teatrze?
— »Dziecko szczęścia.«
— Komedja?
— Nie, operetka.
— Ah, to dobrze!
— Zapewne, niema jak operetka!…
— Bałam się, że znowu jaki dramat, jak przeszłym razem ten »Książę niezłomny«… Boże, co to były za nudy!
— Mogłaś być spokojna, przecież ja kupowałem bilety, a nie jestem tak głupi, żebym skazywał nas na słuchanie przez cały wieczór Słowackiego lub Przybyszewskiego!
— Powiem, ci, Zosia mówiła mi, że jakznowu będą dawali jaki dramat, to wezmą tylko fotele dla siebie… Ona jest taka delikatna, dziecinka złota, nie chce skazywać nas na nudę!
— Przedewszystkiem nie chce wstydzić się za ciebie, jak kiwasz się w loży, niby żyd nad talmudem.