Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ty?!
— Tak ja… Ja powinnam była powiedzieć, że pomagałam mu w nauczaniu dzieci po polsku.
— Byłabyś była postąpiła bardzo nieroztropnie; zabraliby was oboje i my zamiast martwić się o jedno, martwiłybyśmy się o dwoje.
— Masz rację!… Ja powinnam była powiedzieć, że to moja szkoła.
— Jurek nie byłby przyjął nigdy takiej ofiary od ciebie… A ciocia!… Pomyśl, jakie byłoby położenie cioci? Jaka odpowiedzialność jej wobec twego ojca, który powierzył cię z całem zaufaniem; co powiedziałaby mu na zarzut, że pozwoliła ci zaangażować się w tak niebezpieczną sprawę?
— Zapewne byłoby jej bardzo przykro. Ale mnie uwolnionoby na pewno po krótkim czasie, gdy ojciec rozpocząłby za mną starania.
— Ah, moja Lili, czyż mało kobiet z najwyższego towarzystwa petersburskiego, nawet księżniczek krwi, więdło w kazamatach Szliselburga!
— Tak, ale za poważniejsze rzeczy; za zamachy stanu… Za szkołę polską ojciec zapłaciłby parę tysięcy łapówki, parę tysięcy kary i byłby spokój… Tak, Krysiu, nie broń mnie, bo mnie nie przekonasz. Jestem podły tchórz, przynajmniej byłam!… Ale ja to naprawię — dodała po chwili jeszcze ciszej.
— No, już się nie masz co martwić, zato ceną twego faworyta uzyskasz wolność Jurka.
Lili westchnęła.