Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie…
— Nie?!
— Teraz jest pani demonem.
— Niech pan nie mówi do mnie w ten sposób, bo odwykłam od pompatycznych wyrażeń i śmieszą mnie one niesłychanie.
— Pani zdziczała na Litwie.
— Nic dziwnego, siedzę wśród lasów, wilków, dzików i niedźwiedzi.
— I zagustowała pani w niedźwiedziach — rzekł, topiąc bazyliszkowy wzrok w siedzącym naprzeciwko Jerzym, który patrzał obojętnie przed siebie, jakby nie słuchając rozmowy.
— O tak, ja kocham mego niedźwiedzia! — zawołała Lili, wybuchając śmiechem.
Timirasiew zagryzł usta.
— Jest pani szczerą!… Czy mam powinszować?
— Naturalnie, można winszować każdego wielkiego uczucia.
— Czy rodzice są o tem powiadomieni?
— Naturalnie, nie mam przed nimi żadnego sekretu i oni bardzo lubią mego niedźwiedzia.
— Pani Eugenja Wacłówna nic mi o tem nie wspominała.
— A poco?… Dosyć, że pan sam pozna mego niedźwiedzia!
Pani Janina, którą raziła ta pusta i bezprzedmiotowa rozmowa, przeszła na temat polo-