Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mam nadzieję, że ten konkurent nie przyjedzie tutaj.
— Z pewnością przyjedzie.
— Czyś go zaprosiła?
— O nie, ale to taki osobnik, który i bez zaprosin wszędzie się wciśnie; zresztą mama pisze, że go upoważniła do złożenia wizyty w Sołohubach.
— Jest mi to bardzo nieprzyjemnem; Rosjanie nigdy nie bywali w moim domu, a tem bardziej w charakterze konkurentów. I doprawdy nie wiem, czy obowiązki gościnności potrafią powstrzymać mnie od powiedzenia mu czego niemiłego, gdyby zachowywał się zbyt… szarmancko wobec ciebie.
— Niech się cioteczka nie boi, już ja potrafię pozbyć się go bardzo prędko!
Jakoż w połowie listopada, w dzień naprzemiany śnieżny i dżdżysty, zajechał elegancki powóz, zaprzęgnięty „w orła“ we wspaniałe trzy rysaki. Z powozu wysiadł wykwintny młodzieniec w mundurze wyższego urzędnika. Wyniesiono za nim walizkę — znak, że nie miał zamiaru ograniczyć pierwszej wizyty przepisanemi przez ceremonjał światowy paru godzinami.
Lili wpadła do salonu, w którym Krysia ćwiczyła się na fortepianie.
— Krychna, Wasia przyjechał! — zawołała.
Krysia zeskoczyła z taburetu.
— Przyjechał ten Moskal?
— Przyjechał!
— A to zuchwalstwo!