Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ daję ci słowo, że leżał.
— Gałganek?!
— No tak, przywtórzył mniej pewnym głosem.
— To Gałganek!… Śmiesz dowodzić, że ta Gałganek, mój panie!…
— No przecie…
— To nie Gałganek!… To Gałganica! ona ma Gałganiątka!
— Cooo!…
Jerzy opadł na krzesło.
— Chodź, zobacz jakie śliczne; jest ich czworo… jeszcze ślepe!
Biedny Jerzy nie pomyślał o jednem: o poinformowaniu się co do rodzaju kota, którego kupił.

IV.

Z przyjazdem nauczycielek zaczęło się w Sołohubach życie systematyczne wedle ściśle oznaczonych godzin. Ku zdziwieniu pani Janiny, Lili wciągnęła się w nie dość chętnie, zaprzyjaźniwszy się prędko tak z panną Haniczówną jak z miss Berny. Interesowała się nawet lekcjami, jakie dawał Jerzy dzieciom drobnej szlachty z zaścianka, i potrochu zaczęła się z niemi poznawać, naprzód przynosząc im przysmaczki, a gdy tem i wrodzonym wdziękiem skaptowała je sobie w zupełności, siadywała na lekcjach, bawiąc się naiwnemi pytaniami i odpowiedziami, a potem nawet udzielając im śpiewu i ucząc komedyjki; komedyjkę tę miały dzieci zagrać w miasteczku na dochód jednego