Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I nastąpiła zupełna reakcja w stosunkach młodzieży w sołohubskim dworze; po ciągłych sprzeczkach — idealna zgoda.
Lili, znalazłszy się na nowo w Sołohubach cieszyła się niemi i podobały jej się bardziej, niż to było z początku. Przytem całe jej otoczenie i służba garnęła się do niej coraz bardziej, jeden tylko Gałganek przez krótki czas rozłąki zdziczał, stracił swą dotychczasową pieszczotliwość i prawie unikał swej pani.
— Albo mu w czasie mej nieobecności ktoś krzywdę zrobił, — mówiła Lili — albo poznał jakiś ideał na jednym z samotnych spacerów i gdzie indziej serce swe umieścił. Nie poniżę się do okazania mu zazdrości!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W dwa tygodnie potem siedział Jerzy nad książką tak zagłębiony w czytaniu, że nie zwrócił uwagi, jak przez przyległy pokój przebiegły z krzykiem i śmiechem Lili i Krysia; dopiero gdy wpadły do jego pokoju i pierwsza pochwyciła go za czuprynę, targając bez ceremonji, krzyknął i usiłował uwolnić ją z wysmukłych paluszków kuzynki.
— A łotrze! a oszuście!… Coś ty zrobił z moim Gałgankiem?
Jerzy się zmieszał.
— Jakto, co zrobiłem?… Leżał wczoraj cały wieczór w swoim koszyku.
— Gałganek?… Ty powiadasz, że Gałganek leżał w koszyku?