Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chmurzoną. Tęż samą cierpliwość, z którą znosił to co moralnie dokuczało, okazywał w trzech ostatnich latach życia, walcząc przeciw utrapieniom fizycznym, które nań spadły i którym wreszcie uległ w siedemdziesiątym pierwszym roku życia.
Swobodniejszym w ogóle, lecz wiele krótszym był żywot brata jego, Jana Poplińskiego. Gdy ukończył lata swoje uniwersyteckie, posłano go, jak ci już mówiłem, do Lsezna, gdzie też do końca swego pozostał. To miasto przez Leszczyńskich stworzone i od samego założenia przez osadników dysydenckich zajęte, rdzennie niemieckie, nie bardzo mu się z początku uśmiechało, ale wkrótce wżył się w jego stosunki i czuł się w położeniu swojem zupełnie zadowolonym. Bo też tam wtedy znacznie inaczéj wyglądało niż teraz; o szowinizmach i wytępieniach nikomu się nie śniło, bliskie otoczenie było jeszcze całkiem polskie, obywatele nasi z okolicy przesiadywali często w mieście, na które rodzina Sułkowskich i jéj dwór nie mały wpływ wywierały. W starem gimnazyum tamtejszem przewagę mieli Niemcy, ale i polscy uczniowie w pokaźnéj występowali liczbie, zwłaszcza iż polsko-kalwińskie familie, ze względów religijnych, zwykle do Leszna synów swoich posyłały. Pan Jan, będąc w towarzyskiem pożyciu nader łatwym i miłym, znalazł niebawem przyjaciół i dobrych znajomych, a na stanowisko swoje w gimnazyum skarżyć się nie mógł. Zastał tam starego Stoephasiusza, znakomitego filologa, który przez cały czas Księstwa Warszawskiego miejsce dyrektora zajmował. U tego Stoephasiusza byłem dwa razy, przejeżdżając przez Leszno z moim ojcem, który go znał od dawna, przypominam więc sobie ów typ uczonego niemieckiego; dość słusznego wzrostu, trochę zgarbiony, twarz miał wyrazistą,