Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skromne, chociaż tam zwykle kilka obcych osób zastałeś, i przypominam sobie, co mnie wtenczas zdziwiło, że wedle jakiegoś francuzkiego czy angielskiego zwyczaju, służący zaproszonym przynosił porcye, które im księżna sama kładła na talerz. Święcenie przedstawiało się świetnie co do zastawy, a przytem dość gwarnie, bo prócz znacznéj liczby osób z emigracyi i z kraju, mógłeś na niem widzieć mnóstwo znakomitości cudzoziemskich płci obojga.
Teraźniejsza pani Janowa Działyńska była wtedy żwawą dziesięcioletnią dzieweczką, a żyjący jeszcze książę Władysław czternastoletnim, chudym i spokojnym chłopczykiem z twarzą bardzo bladą, mającą pewien wyraz smutku. Pierwszéj nie zdarzyło mi się już widzieć w późniejszym czasie, drugiego zaś spotkałem tu raz w Poznaniu u państwa Kwileckich, po trzydziestu dwóch czy trzech latach, i uważałem, iż wiek bynajmniéj w nim nie zmienił przyrodzonéj delikatnéj, jak mówią, i bezkrwistéj kompleksyi. Dwa lata starszy od niego książę Witold, który umarł bezdzietny, nie doczekawszy się nawet czterdziestki, chodził wtenczas do jednego z paryzkich gimnazyów i miał za mentora Ludwika Orpiszewskiego. Pełniejszy i silniéj zbudowany od brata, zdawał mi się, gdyż kilka razy z nim dłużéj rozmawiałem, swobodnego humoru, śmiał się bowiem chętnie i wyrażał czasem dowcipnie, chociaż mówił flegmatycznie. Pierwszą naszą znajomość z Faubourg du Roule ponowiliśmy niespodzianie po pięciu czy sześciu latach, bo książę Witold, uzupełniwszy w Monachium odebrane we Francyi początki nauk, przebywał potem przez czas niejaki w Berlinie, zkąd wraz z mentorem swoim zrobił wycieczkę do Księstwa, gdzie go w kilku dworach bardzo po przyjacielsku i gościnnie przyjmowano; wpadł nawet na dzień czy dwa do Poznania i nie zapomniał