Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siedzeniach jego częstokroć prelekcye tyczące się świeżych wynalazków w fizyce eksperymentalnéj, zajmując słuchaczy jasnem przedstawieniem rzeczy i zręcznością odpowiednich doświadczeń.
Z rodziną Brettnera spotykałem się nieraz, miałem więc sposobność dostrzeżenia dziwnych stosunków religijnych, które w niéj zachodziły. Żona jego, cicha, łagodna i dobroduszna osóbka, była protestantką, ale cała jéj powierzchowność, osobliwie wygląd twarzy, zdradzały semickich antenatów, których cechą obdarzyła większą cześć swych dzieci. Starszego syna nie widziałem wcale; umarł on gdzieś w innéj prowincyi i w młodym bardzo wieku, ledwo rozpocząwszy zawód praktycznego lekarza; młodszy syn, który tutaj szkoły przebywał i do odznaczających się uczniów nie należał, chodził na lekcye religii katolickiéj. Wszystkie trzy córki w wierze poszły za matką, druga nawet, jasna blondynka, z resztą rodzeństwa najmniejszego nie mająca podobieństwa, wyszła za znanego z gorliwości pastora na Pomorzu, najmłodsza zaś została późniéj katoliczką, wstąpiła nawet do zakonu Urszulanek w Świdnicy i tam u niéj w klaszorze matka ostatnie lata życia swego po większéj części spędziła, nie zmieniwszy jednak swego wyznania.
Rozstał się Brettner z tym światem niemal nagle, gdyż, ile pamiętam, pod koniec sześćdziesiątego szóstego roku, chociaż się czuł bardzo słabym, dał jeszcze w sobotę lekcye matematyki prymanerom, a wieczorem następnéj niedzieli już nieżył. Główną przyczyną śmierci była choroba, która trapiła go oddawna. Kamienie nerkowe dokuczały mu prawie ciągle i sprawiały co rok kilkakrotnie gwałtowne przesilenia w organizmie, połączone ze srogiem cierpieniem. Opowiadał mi raz o swoich dolegliwościach i pokazał słojek pełen tych fatalnych kamyczków, między któremi było dużo wię-