Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zaś asamble i bale, na które po kilkaset osób ze wszystkich stron Księstwa spraszano. Przypominam sobie, że na takie przyjęcia lub zabawy, jeśli uroczystszą miały cechę, panie, podług ówczesnéj mody, stroiły sobie głowy w strusie pióra, panowie zaś występowali w czarnych frakach, białych kamizelkach i szerokich białych chustkach na szyi, a prócz tego mieli trzewiki ze sprzączkami i krótkie jedwabne pantalony, od których odbijały długie, pod kolana idące pończochy. Podczas liczniejszych wieczorów lub balów, przechadzała się księżna po salach, w towarzystwie męża, damy honorowéj albo pana Michalskiego i rozmawiała uprzejmie z gośćmi; zwyczajnie jednak siedziała w pobocznym pokoju, otoczona mniéj lub więcéj osobami, które wchodziły złożyć jej swoje uszanowanie.
Raz na tak zwany Kinderbalik zaprowadziła mnie matka, aby mnie księżnie pokazać i utkwiło mi w pamięci, że siedziała, trzymając karty w ręku, przy stoliku, na którym stała wielka lampa, a z osób znajdujących się przy niéj zdziwił mnie najbardziéj stary, siwy pan, całkiem czerwono ubrany; był to, jak mi powiedziano, ksiądz arcybiskup Górzeński. Księżnę Ludwikę raz tylko jeszcze, rok czy dwa późniéj, z bliska widziałem; pewnego dnia latem, przyszedłszy z ojcem do Dębiny, zastaliśmy tam stojący jéj powóz, a gdy na zaproszenie przystąpiliśmy do niego, odbyła się dłuższa rozmowa, wśród któréj i mnie się kilka pytań dostało. Po ukończeniu szkół, w pierwszych zaraz tygodniach mego pobytu w Berlinie, odwiedziłem pana Michalskiego i prosiłem, aby mi wyrobił posłuchanie u księżnéj, słysząc zwłaszcza od niego, że jéj bardzo przyjemne wszystko co z Poznania pochodzi i że mego ojca w życzliwéj ma pamięci. Tymczasem losy inaczéj zrządziły; Michalski mówił o mnie i miałem już dzień wy-