Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

służąc przez długi szereg lat kościołowi farnemu jako skarbnik i członek jego rady zawiadowczéj. Przez ciągłą styczność z publicznoócią, przestawanie z ludźmi różnych stanów i wyobrażeń, przez zajmowanie się najrozmaitszemi przedmiotami z praktyki życia i nieodłączną od zatrudnień swoich w domu i po za domem konieczność przemawiania, pouczania, przekonywania, a nieraz i sporu, nabył z czasem niemałéj biegłości w pojmowaniu stosunków i załatwianiu interesów, przytem i wprawy w wysłowieniu się, z którą chętnie występował na zgromadzeniach tak poważnych jako i wesołych, nieraz z rzetelnem powodzeniem. To też do pana Antoniego przychodziło wielu po to i owo; a komu mógł, poradził, co mógł, to dał tak na publiczne jako i prywatne potrzeby. Uczynność jego i dobre serce były znane, a te przymioty, oraz zbyteczne czasami do uczciwości ludzkiéj zaufanie, niejedną mu dotkliwą wyrządziły szkodę.
Z tego coś słyszał, panie Ludwiku, lubo tu tylko niektórych szczegółów dotknąć mógłem, rozumiesz, iż miałem słuszność zowiąc na samym początku téj wzmianki Antoniego Pfitznera jednym z najpopularniejszych mieszczan polskich w Poznaniu i niezdziwisz się jeśli powiem, że szczery i powszechny żal ogarnął nasze społeczeństwo, gdy nagle przed trzema laty, w niedzielę rano, drugiego października, gruchła po mieście wiadomość, że Pfitzner nie żyje. W pierwszéj chwili niechciano temu wierzyć, bo dzień przedtem był podobno na nogach w swym handlu; umarł w nocy, jakby od wystrzału, rażony apopleksyą; a ostatniéj chwili jego nawet nikt z rodziny niewidział. Wyprzedził w wędrówce na tamten świat o kilka godzin Władysława Bentkowskiego, który umarł nad ranem, a gdy go dzień po nim chowano, trudno się było przecisnąć, po téj stronie Starego rynku, gdzie leży cukiernia, przez tłumy ludzi wszelkiego stanu i narodu,