Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

którzy się tak licznie zbiegli, aby złożyć ostatni dowód uczczenia i współczucia dla pamięci zmarłego, a w owéj ciżbie wyrwało się niejednemu szczere westchnienie: „szkoda, wielka szkoda naszego Pfitznera!“
Rok lub dwa po cukierni pana Antoniego, w domu Batkowskiego, na drugim końcu, gdzie teraz roztaszował się jakiś rzeźnik, powstał drugi handel polski. Handel ten papierów, wyrobów ze skóry i przedmiotów galanteryjnych założył Przespolewski, którego imienia już nie pamiętam, młody brunet, słusznego wzrostu i bardzo przystojny. Nie znałem go bliżéi, ale przyszło mi nieraz z nim rozmawiać i kupić cośkolwiek w składzie, mogę ci więc powiedzieć, że osobistość jego przyzwoita i grzeczne branie się z ludźmi robiły przyjemne wrażenie. Chociaż rzecz szła z początku nie źle, nie długo młodzieniec wytrwał w zawodzie kupieckim; po kilku latach zniknął z widnokręgu poznańskiego, a o dalszych jego losach nic ci powiedzieć nie umiem.
Za domem Batkowskiego stoją, jak widzisz, dwie kamieniczki, które mi mało co przypominają. W pierwszéj z nich mieszkała parka Niemek, starych panien, wysokich, chudych; siedziała zwykle całemi dniami każda w innem oknie, lecz wychodziły na świat zawsze razem, bardzo starannie ubrane. Zdaje mi się, iż je Schönfeld zwano, wszakże nic więcéj o tych westalkach nie wiem, chociaż, będąc chłopcem, zdejmowałem przed niemi czapkę, bo mój ojciec także im się kłaniał. W drugiéj kamieniczce był na dole, przez długi szereg lat po czterdziestym, handel nasion Izraelity Auerbacha, którego postać znał cały Poznań. Tysiące razy idąc tędy miałem sposobność spotykania się z nim i czasem rzekliśmy słówko do siebie, bo, jeśli pogoda pozwalała, stał Auerbach zwykle we drzwiach swego handlu i przypatrywał się protekcyonalnie przechodzącéj