Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a potraw było nie mało, sporządzonych przez fachową kucharkę żydowską, która znała zapewne reguły mojżeszowe, ale, wedle mego smaku, z panią Ćwierciakiewiczową równać się nie mogła. Urozmaicały ucztę rozmaite mowy niemieckie, jedne poważne, drugie wesołe, nawet rozdawano wszystkim gościom drukowane na te uroczystość wiersze, a pan młody, zabrawszy głos między innymi, zakończył oracyę wręczając swéj oblubienicy w podarunku bardzo kosztowną dyamentową śpinkę. Dodam jeszcze, że srebra, których nie mało było na stole, tak łyżki, grabki, noże jako i wazoniki i półmiski, szczyciły się herbami czystéj krwi szlachecko-polskiemi. Niedziw się, panie Ludwiku, że stojąc przed tą kamienicą, wspomniałem ci o odbytem w niéj żydowskiem weselu, bo to było jedyne, które w dość długiem mojem życiu widziałem.
Ale czas już posunąć się o kilka kroków daléj. Otóż ów długi dom jednopiętrowy, tuż za dawniejszym Saskim hotelem stojący, przypomina mi także kilku dobrych znajomych, którzy zniknęli z naszego widnokręgu. Jak jego bezpośredni sąsiad, tak i ten dom w niczem się niezmienił, od czasu powstania swego, co do kształtu zewnętrznego i nieświetnego wyglądu. Kiedyś jedną jego bramą, kilka razy w tygodniu, buchał słodkawy dym na ulicę, pochodzący z browaru, którego miejsce od wielu lat składy handlowe zajmują. Był on w końcu przeszłego wieku licznie przez szlachtę zwiedzaną oberzą Pod Rycerzem i należał, jak daleko sięga pamięć moja, do rodziny Batkowskich, których czwarte pokolenie oglądam. Z pierwszego pamiętam tylko starą panię Batkowską, wdowę, osobę poważną, przystojną jeszcze i, mimo późnych lat, zawsze w stroju starannym, którą spotykałem częstokroć u Fary lub idącą do kościoła. Była ona, ile mi wiadomo, primo voto Chłapowska,