Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ów Hôtel du Nord, będący dotychczas w posiadaniu jego rodziny, a Szkołę Realną otworzono tutaj na Wielkanoc piędziesiątego trzeciego roku, przeprowadziwszy w budynku konieczne tylko zmiany. Nie wyglądało to odpowiednio przeznaczeniu, ile pamiętam, bo tam nieraz znajomych uczniów i nauczycieli odwiedzałem. Pokój sesyonalny, mieszkanie pedela i dwie klasy mieściły się na dole w przodkowym domu, reszta klas w tylnych podwórzowych budynkach; piętro całe zajmował dyrektor, a egzamina i obchody publiczne musiały się odbywać na ratuszowéj sali, późniéj zaś w dolnym lokalu naprzeciwko leżącéj kamienicy.
Okoliczności zrządziły, że z owym dyrektorem, który tu mieszkał, w bliższą wszedłem znajomość; zresztą była to osobistość w mieście i na prowincyi, między Niemcami i Polakami popularna; chociaż przyjechał z nad morza, bo z Kołobrzega, gdzie był już dyrektorem podobnego zakładu, zaaklimatyzował się tu wkrótce zupełnie. Łączyły się w tym człowieku rozmaite sprzeczności, zewnętrzne jako i wewnętrzne i składały całość nieco dziwaczną. Różnorodnie uczony i do zawodu swego całkiem uzdolniony, biegłym był w matematyce i fizyce, które stanowiły główne jego przedmioty wykładowe, a niemniéj w łacinie, w francuzkim i angielskim języku. Dwa te nowe języki nietylko gramatycznie znał gruntownie, lecz mówił niemi z łatwością i zupełnie dobrze. Książek naukowych i szkolnych, w wielu zakładach używanych, matematycznych i językowych, wydał mnóstwo i ciągle go nowe autorskie pomysły zajmowały; lecz osowiałym erudytem nie był, przeciwnie, lubił rozrywki, towarzystwa, znajomych odwiedzał, u siebie przyjmował i zakrawał czasami na lebemana, jak to Niemcy mówią. Wytarł się nie mało w rozmaitych stronach świata; syn ubogich rodziców z jakiegoś miasteczka