Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szny chłopiec, lecz imbecillus; z nauką mu nie szło, wrócił z kwinty do mamy, posiedział sobie w domu i umarł za młodu. Starszy, całkiem normalny, żwawy i wesoły, znajdował się już w sekundzie, gdy przyszedłem do gimnazyum. Późniéj, opuściwszy prymę, piwa, jak ojciec, warzyć nie chciał, został agronomem, a ponieważ miał środki po temu, kupił wieś w okolicy Mosiny, czy Czempinia i, ożeniwszy się, przez wiele lat dość pomyślnie gospodarował, dopóki mu stan zdrowia dozwolił. Jeszcze przed rokiem trzydziestym straciłem go całkiem z oczu i dopiero temu lat osiem, może dziesięć, spotkałem przypadkiem na ulicy niemłodego jegomościa, którego twarz przypomniała mi Wiczyńskiego. Przemówiwszy do niego, przekonałem się, że mnie pamięć nie zawiodła. Poznaliśmy się da capo, odgrzaliśmy niektóre stare dzieje z gimnazyalnych czasów i powiedział mi, iż, nieczując się już wczorajszym i doznając pewnych dolegliwości, pozbył się wsi i osiadł sobie na wymiarku w owym dworku Fehlanów za Królewską bramą. Niezbyt długo jednak używał emerytury; kilkakrotne porażenia w parę lat położyły jéj koniec; ten dom zaś tutaj od dawna, bo zaraz po śmierci staréj Wiczyńskiéj, przeszedł w inne ręce i już nic więcéj o jego losach i mieszkańcach powiedzieć ci nie mogę.
Mniéj jeszcze pod tym względem nastręcza mi przedmiotu do rozpraw następująca dwupiętrowa kamienica stanowiąca róg Koziéj ulicy, chociaż ona poniekąd historyczna, bo za Księstwa Warszawskiego, jak mi powiadano, u dołu i na drugiem piętrze mieściły się biura prefektury departamentowéj, a na pierwszem piętrze było mieszkanie pana prefekta. Ten prefekt, pan Józef Poniński, starszy brat pnłkownika Stanisława, o którym ci zaraz na początku tegorocznéj naszéj przechadzki słów kilka powiedziałem, pozostał dla mnie osobą