Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tacyi, gdy nagle i niespodziewanie spadło nań nieszczęście. Silnéj budowy ciała nie miał; trochę mniéj niż średniego wzrostu, od dzieciństwa był szczupły, twarzy chudawéj i wązkiéj klatki piersiowéj; ale przez cały czas gimnazyalnéj nauki i dwuletniego pobytu w Berlinie do chorowitych, ile wiem, bynajmniéj nie należał. Moze być, że tkwiały w nim od urodzenia zarodki złego, które przypadek do wybuchu doprowadził. Przypominam sobie, jak się stało; trzydziestego ósmego rokn, około St. Jana, zdrowym sıę poprzednio czując zupełnie, poszedł się kąpać do ciepłych łazienek. Dzień był skwarny i zdaje się, że kąpiel zrobiono mu za gorącą i że w niéj siedział za długo, dość, iż okoliczność na pozór tak błacha, była dla biedaka Maksa początkiem końca. Następnéj zaraz nocy zasłabł i dostał gorączki; na drugi, trzeci dzień stan jego się nie zmienił, nawet pogorszył; wzięli go pod opiekę koledzy nasi, medycy, Scherbel i Hube, ale widząc, że sami rady nie dadzą i nie chcąc brać odpowiedzialności na siebie, sprowadzili mu znakomitość medyczną, profesora Bareza. Ten, zbadawszy chorego, pokiwał głową i poradził mu, żeby sobie jechał do domu, bo mu potrzeba ciągłéj opieki, któréj w Berlinie mieć nie może. Wrócił zatem do rodziców, a gdy się na dobre rozwinęła choroba płucowa, przekarwięczał biedak resztę lata i zimę, dręczony bez ustanku myślą o powrocie na uniwersytet. Marcinkowski, który się nim zajął troskliwie, wysłał go potem do Salzbrunu, a te wody taką mu sprawiły ulgę, że następnego roku, z początkiem zimowego semestru, ujrzeliśmy znowu poczciwego Maksa w Berlinie miedzy sobą. Był wszakże mocno schudzony, krzywić się już zaczął na jeden bok, a Milewski, który z nim mieszkał, mówił nam, że kaszli całemi nocami. Mimo to uwidziawszy sobie składać egzamina, wytrwał prawie dwa semestra w ciągłéj robocie,