Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

strony Wrocławskiéj ulicy; nie moja wina, że domy téj połaci tyle mi rozmaitych osób na pamięć przywiodły, których, ze względu na bliższe lub dalsze z nimi stosunki milczeniem pominąć nie chciałem; wszakże pociesz się, bo po drugiéj stronie, dokąd teraz przejdziemy, na lżejszą prawdopodobnie próbę cierpliwość twoją narażę Żeby jakoś porządek utrzymać, wróćmy się napowrót do owéj nieboszczki Wrocławskiéj bramy. Masz oto najpierw ów rząd wązkich i niskich domków, zajętych kramikami różnego rodzaju; stały one tutaj jak daleko wstecz pamięć moja sięga, a powierzchowność ich mało co się zmieniła od najdawniejszych czasów, chociaż kilka pokoleń rzemieślników i handlerzy już tam nastąpiło po sobie. Dzieje ich są mi nieznane, dla tego przejdziem do pobliskiéj jednopiętrowéj kamienicy, zachodzącéj rogiem na ulicę i oddzielonéj od nich obszernem podwórzem. Były tam, jak mi powiadano, za czasów Księstwa Warszawskiego, jakieś biura rządowe, późniéj zaś, po okupacyi pruskiéj, mniéj więcéj do trzydziestego roku, mieściło się w jéj pokojach pierwsze kasyno poznańskie. Przypominam sobie, że gdy byłem jeszcze dzieciakiem, rodzice moi także należeli do niego i jak nieraz wybierali się tam na bal. Stosunki społeczne i towarzyskie inny wtenczas miały nastrój, niż obecnie. Uczęszczali do owego kasyna wszyscy mniéj więcéj honoratiores naszego miasta, bez różnicy narodowości, wojskowi, urzędnicy i między innymi czasem książę namiestnik. Zabawy w karnawale bywały wesołe; odznaczał się osobliwie maskowy bal w wigilią noworoczną, na który przybywał regularnie stróż nocny, by wykrzyknąć i zagwizdać dwónastą, za comu się znakomicie sypało do kieszeni. Skoro o stróżu mowa, panie Ludwiku, powiem ci, że rola tych nocnych puszczyków kilkakrotnéj już uległa zmianie w naszem mieście. Pamiętam jeszcze