Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ramię pan Ksawery i ruszył za innymi, zwłaszcza iż patryotyzm i odwaga były u niego dziedziczne. Znalazł się pod Książem, a chociaż nastrzelał się tam dosyć, wyszedł wprawdzie cało, lecz z większą częścią strzeleckiego oddziału dostał się do niewoli. Przypędzono go tutaj do Poznania, gdzie w kazamatach odbyć musiał sześciotygodniowe rekolekcye, poczem wrócił do domu i do zwykłego trybu życia. Z biegiem czasu rozmaicie się zmieniają stosunki ludzkie; przez lat dwadzieścia kilka potem rzadko kiedy spotkałem się z Ksawerym, chociaż nic nigdy nie zamąciło przyjaźni naszéj z lat dziecinnych; dopiero przy końcu życia jego widywaliśmy się znów częściéj z sobą. Ciężkie biedak przebywał chwile siedemdziesiątego trzeciego roku, nie tylko bowiem stracił ojca, lecz miesiąc późniéj umarła mu także żona, po kilkoletnich słabościach i cierpieniach. Te ciężkie straty i niejedno niefortunne przejście w gospodarstwie zniechęciły go do dłuższego pobytu na wsi; Cichowo puścił w dzierżawę i osiadł w Poznaniu, zabezpieczywszy poprzednio los obojga dzieci. Ale zdrowie jego już od dość dawnego czasu było podkopane i niespełna lat trzy używał wypoczynku; w jednym z pierwszych dni maja siedemdziesiątego szóstego roku przyszło mi towarzyszyć mu po raz ostatni, gdy go wywożono tam, zkąd się już nie wraca. Idąc za trumną, przypominałem sobie z żalem te mnogie chwile przyjemne i swobodne, nieraz wesołe, któreśmy razem przeżyli i szczery smutek przejmował mnie na myśl, że ten towarzysz młodych moich i lepszych czasów pożegnał się z nami na zawsze.
Nie myśl, panie Ludwiku, iżbym, mówiąc o Zakrzewskich, zapomniał, że zacząłem od Schwarzbacha, chociaż, pożegnawszy uniwersytet, dwa razy go tylko jeszcze przez parę chwil widziałem, gdy przybył do Poznania